Spokojnie czyściłam mojego kochanego
wałaszka, gdy nagle jakaś tapeciara podeszła do nas i zaczęła suszyć te swoje
krzywe, żółte zęby.
-
Będziesz tak tu stać, bo wiesz zaczyna mi przez ciebie brakować świeżego
powietrza, wymyłabyś czasem to coś co
nazywasz zębami, a nie całą uwagę poświęcasz „makijażowi”- powiedziałam
zgryźliwie.
Żeby nie było, w stajni byłam od
jakiegoś tygodnie i raz na jakiś czas moja „ulubiona przyjaciółka” przychodzi
do mnie i rzuca jakieś niezwykle ważne rady. Kilka razy miałam ochotę ją
strzelić w łeb, ale byłam niezwykle spokojna. Jednak kiedy już trzeci raz
przyszła do mnie w tym samym dniu to nerwy mi puściły.
-
Nie będę się na ciebie złościć, bo przecież jesteśmy przyjaciółkami- wspomniałam już, że Emma naprawdę myśli,
że ją lubię?
-
Złotko to moje, oświecę cię- zaczęłam słodko.- Miedzy nami nigdy nie było, nie ma i nie będzie „przyjaźni”, nie
jesteś typem człowieka, który lubię.
Pustak, jak zdrobniale ją nazywam,
otworzyła szeroko usta jak i oczy, stała tak chyba z 10 minut patrząc się na
mnie. Nie przejmowałam się nią, tylko dalej czyściłam Joy’a. Bardzo dobrze
wiedziałam, że zdenerwowałam Emmę, pokazałam jej jedynie jak bardzo ją lubię.
-
Tak ignoruj mnie i zajmij się tą swoją nędzną szkapą- proszę państwa, oto
właśnie spadła do najniższego poziomu jaki może być, zaczyna obrażać zwierzęta,
brawa dla tej pani. Nie miałam zamiaru reagować na jej zaczepki, aż taka głupia
nie jestem żeby dać się wciągnąć w dyskusję z plastikiem.- Oj, zapomniałam, przecież to syn twojego „wielkiego” czempiona. Założę
się, że Pride nie skoczy nawet 20 cm. Może z lepszym właścicielem, takim jak ja
coś by osiągnął, ale z tobą. Ty nawet swoim poprzednim koniem nie umiałaś się
poprawnie zająć i przez ciebie zdechł.
Powiem to tak, trafiła w mój najczulszy
punkt. Mój poprzedni ogier był dosłownie dla mnie oczkiem w głowie. Starałam
się dbać o niego najlepiej jak mogłam, ale nie przesadzałam też. Po prostu
zachowywałam się jak dbający o swojego konia właściciel. Oskarżenie mnie o taką
rzecz było czymś najgorszym.
Zła spojrzałam jej prosto w oczy.- Tak uważasz?
-
Oczywiście, że tak. Chyba że mi to udowodnisz-w jej tonie można było wyczuć, że była pewna, że
nie zrobię tego co zaraz mi przekażę.- Chyba,
że wraz z tym mizernym koniem skoczysz 160 cm.
-
On ma dopiero 4 lata, jest za młody by tyle skoczyć- powiedziałam
zaniepokojona. Nie jestem aż tak okrutna by kazać mu tyle przeskoczyć.
-
Właśnie upewniłaś mnie w moim przekonaniu, że nie jesteś godna tych swoich
wszystkich medali i pucharów, które zdobyłaś. Kto wie, może Joy by ze mną tyle
przeskoczył, ale w końcu to nie ja jestem jego właścicielką.
Oto przykład „najlepszej
przyjaciółki”, najpierw taka milutka i kochana, a kiedy przestajecie się lubić
to od razu staję się za przeproszeniem zimną suką i zrobi wszystko by ci
dokopać. Od psiapsiółek do wrogów w ciągu kilku minut.
-
Moonshadow, to był dopiero piękny i utalentowany koń, a ty go zniszczyłaś- ostatnie
słowa wręcz wysyczała prosto w moją twarz.
Nie wytrzymałam, szybko założyłam
siodło, ogłowie, ochraniacze i toczek. Zdjęłam wodzę z szyi wałacha i ruszyłam
w stronę wyjścia od stajni. Zatrzymałam się na chwilę by odwrócić się do Emmy i
chamsko się uśmiechnąć.
- Idziesz? Bo w końcu jak mam ci udowodnić kto ma rację i kto jest jednak
choć w małym stopniu lepszym jeźdźcem- dumna z siebie wypowiedziałam te
słowa.
Blondynka uradowana wręcz pobiegła
za mną. Zgrabnym ruchem wskoczyłam na siwuska przed stajnią i ruszyłam w stronę
parkuru. Żaden plastik nie będzie mi
mówić jak jeżdżę.
Kiedy spokojnie stępowałam to Emma
zdążyła już obiec całą stajnie by poinformować ich o moich wyczynach. Odkąd
przyjechałam do stajni nie skakałam większych przeszkód niż metr, miałam jakąś
wewnętrzną blokadę. Zazwyczaj jak chciałam żeby Joy wyżej poskakał to prosiłam Maggie
albo Toma. Osobiście nie mogłam tego zrobić, może się bałam.
Całe towarzystwo, czyli moi
przyjaciele, zebrało się przy parkurze i uważnie obserwowali moją rozgrzewkę.
Przed skokami, a zwłaszcza tak wysokimi musiałam mieć rozluźnionego i w pełni
kontroli konia. Cały czas jeździłam w ustawieniu, od czasu do czasu robiąc
żucie z ręki, w kłusie jak i w galopie by sprawdzić jak bardzo może obniżyć
głowę. Szło mi dobrze, ale to nie znaczy, że skoki pójdą mi równie dobrze.
-
Zaczynamy od 80 cm, a skończymy na tych twoich 160, inaczej nie skaczę-
powiedziałam do blondyny, nie przyjmowałam sprzeciwu.
Ta jedynie pokiwała głową i wskazała
na pierwszą przeszkodę. Spokojnym galopem najechałam na nią, starałam się by
wałach cały czas jechał w ustawieniu i z podstawionym zadkiem, na ostatnie 2-3
foule przed skokiem pozwalałam mu podnieść głowę. Pierwszą przeszkodę
pokonaliśmy bez żadnego problemu, z niewielkim zapasem, ale wiedziałam, że
siwusek umie skakać więcej.
Nie spodziewałam się, ale Emma
ustawiła bardzo ładny parkur, każda kolejna przeszkoda podnosiła się o 10 cm, w
sumie 9 przeszkód. Odległości były
dobrze wymierzone i nie było problemu ze skokami. Blondyna aż takim złym
jeźdźcem nie jest, tylko myśli, że jest jakieś dziesięć razy lepsza niż
naprawdę.
Wszystkie przeszkody do metra
włącznie nie były dla mnie problemem. Skakałam je ostatnio i nie sprawiało to
na mnie wrażenia. Przy następnych starałam się bardziej, chciałam by wszystko
było jak najlepiej by skoki się udały. Szło mi dobrze, ba bardzo dobrze. Jednak
im przeszkody były wyższe tym ja się bardziej bałam i spinałam. Nie mogłam
przestać, nie chciałam dać satysfakcji tej blond małpie. Ta cholerna duma mi na
to nie pozwalała.
Jakimś cudem przeżyłam do tych 140
cm, podkreślam jakimś cudem. Kolejny skok był dla mnie okropny, rzuciłam się na
szyję, przez co zachwiałam się i straciłam równowagę, odzyskałam ją dopiero jak
jechałam na ostatnią przeszkodę. Najwyższą z nich wszystkich i największy
strach był właśnie przy niej. To co zrobiłam przerosło wszystkie oczekiwania.
Gdyby mój stary trener to zobaczył to na miejscu by mnie zabił.
Szarpnęłam wałacha za wodzę przed
skokiem, wyszłam przed niego i chciałam szybciej skakać. W czasie lotu
przestałam trzymać się nogami i wręcz poleciałam ku górze niemalże lewitując
nad siodłem. Przy lądowaniu całym ciężarem upadłam na szyję biednego siwuska.
To ostatnie zadecydowało o tym czy uda nam się poprawnie wykonać skok.
Nie udało się. Joy wywrócił się
wykonując połowę fikołka, upadłam tuż przy jego grzbiecie. Byłam wstrząśnięta
tym co się stało. Nie słyszałam nic poza biciem swojego serca. Na miękkich
nogach wstałam i momentalnie moje oczy spojrzały na moje oczko w głowię, syna
mojego ukochanego ogiera, na jedyne szczęście, które spotkało mnie w ciągu
ostatnich kilku lat. Mój Pride and Joy leżał na ziemi i starał się podnieść,
już z daleka widziałam, że boli go przednia noga i to właśnie przez nią nie
może się podnieść.
Moi przyjaciele podbiegli do mnie.
Poczułam jak ktoś mnie przytula, trzęsie mną by prawdopodobnie zwrócić na
siebie uwagę. Ja jednak nic nie słyszę jedynie patrzę na wałacha. Chłopcy już
przy nim byli i pomagali mu się podnieść, a następnie zaprowadzili biedaka
prawdopodobnie to boksu.
Poczułam jak łzy spływają po moim
policzku, nie widziałam wyraźnie, czułam się okropnie. Wszystko było przeciwko
mnie, w głowie pojawiła mi się myśl:
Moja
głupota mogła go zabić. Nie przeżyłabym tego.
__________________________________________________________
Rozdział pisany na szybko więc mogą być błędy. Starałam się go napisać jak najszybciej, ponieważ nie dodawałam nic od jakiegoś miesiąca, za co bardzo przepraszam. Mam nadzieje, że rozdział się podoba :D
Doszłam do wniosku, że będę dodawać rozdziały jak coś napiszę więc nigdy nie wiadomo kiedy będzie coś nowego :P