środa, 27 listopada 2013

Rozdział 4

            Spokojnie czyściłam mojego kochanego wałaszka, gdy nagle jakaś tapeciara podeszła do nas i zaczęła suszyć te swoje krzywe, żółte zęby.
            - Będziesz tak tu stać, bo wiesz zaczyna mi przez ciebie brakować świeżego powietrza, wymyłabyś czasem to coś  co nazywasz zębami, a nie całą uwagę poświęcasz „makijażowi”- powiedziałam zgryźliwie.
            Żeby nie było, w stajni byłam od jakiegoś tygodnie i raz na jakiś czas moja „ulubiona przyjaciółka” przychodzi do mnie i rzuca jakieś niezwykle ważne rady. Kilka razy miałam ochotę ją strzelić w łeb, ale byłam niezwykle spokojna. Jednak kiedy już trzeci raz przyszła do mnie w tym samym dniu to nerwy mi puściły.
            - Nie będę się na ciebie złościć, bo przecież jesteśmy przyjaciółkami- wspomniałam już, że Emma naprawdę myśli, że ją lubię?
            - Złotko to moje, oświecę cię- zaczęłam słodko.- Miedzy nami nigdy nie było, nie ma i nie będzie „przyjaźni”, nie jesteś typem człowieka, który lubię.
            Pustak, jak zdrobniale ją nazywam, otworzyła szeroko usta jak i oczy, stała tak chyba z 10 minut patrząc się na mnie. Nie przejmowałam się nią, tylko dalej czyściłam Joy’a. Bardzo dobrze wiedziałam, że zdenerwowałam Emmę, pokazałam jej jedynie jak bardzo ją lubię.
            - Tak ignoruj mnie i zajmij się tą swoją nędzną szkapą- proszę państwa, oto właśnie spadła do najniższego poziomu jaki może być, zaczyna obrażać zwierzęta, brawa dla tej pani. Nie miałam zamiaru reagować na jej zaczepki, aż taka głupia nie jestem żeby dać się wciągnąć w dyskusję z plastikiem.- Oj, zapomniałam, przecież to syn twojego „wielkiego” czempiona. Założę się, że Pride nie skoczy nawet 20 cm. Może z lepszym właścicielem, takim jak ja coś by osiągnął, ale z tobą. Ty nawet swoim poprzednim koniem nie umiałaś się poprawnie zająć i przez ciebie zdechł.
            Powiem to tak, trafiła w mój najczulszy punkt. Mój poprzedni ogier był dosłownie dla mnie oczkiem w głowie. Starałam się dbać o niego najlepiej jak mogłam, ale nie przesadzałam też. Po prostu zachowywałam się jak dbający o swojego konia właściciel. Oskarżenie mnie o taką rzecz było czymś najgorszym.
            Zła spojrzałam jej prosto w oczy.- Tak uważasz?
            - Oczywiście, że tak. Chyba że mi to udowodnisz-w jej tonie można było wyczuć, że była pewna, że nie zrobię tego co zaraz mi przekażę.- Chyba, że wraz z tym mizernym koniem skoczysz 160 cm.
            - On ma dopiero 4 lata, jest za młody by tyle skoczyć- powiedziałam zaniepokojona. Nie jestem aż tak okrutna by kazać mu tyle przeskoczyć.
            - Właśnie upewniłaś mnie w moim przekonaniu, że nie jesteś godna tych swoich wszystkich medali i pucharów, które zdobyłaś. Kto wie, może Joy by ze mną tyle przeskoczył, ale w końcu to nie ja jestem jego właścicielką.
            Oto przykład „najlepszej przyjaciółki”, najpierw taka milutka i kochana, a kiedy przestajecie się lubić to od razu staję się za przeproszeniem zimną suką i zrobi wszystko by ci dokopać. Od psiapsiółek do wrogów w ciągu kilku minut.
            - Moonshadow, to był dopiero piękny i utalentowany koń, a ty go zniszczyłaś- ostatnie słowa wręcz wysyczała prosto w moją twarz.
            Nie wytrzymałam, szybko założyłam siodło, ogłowie, ochraniacze i toczek. Zdjęłam wodzę z szyi wałacha i ruszyłam w stronę wyjścia od stajni. Zatrzymałam się na chwilę by odwrócić się do Emmy i chamsko się uśmiechnąć.
            - Idziesz? Bo w końcu jak mam ci udowodnić kto ma rację i kto jest jednak choć w małym stopniu lepszym jeźdźcem- dumna z siebie wypowiedziałam te słowa.
            Blondynka uradowana wręcz pobiegła za mną. Zgrabnym ruchem wskoczyłam na siwuska przed stajnią i ruszyłam w stronę parkuru. Żaden plastik nie będzie mi mówić jak jeżdżę.
            Kiedy spokojnie stępowałam to Emma zdążyła już obiec całą stajnie by poinformować ich o moich wyczynach. Odkąd przyjechałam do stajni nie skakałam większych przeszkód niż metr, miałam jakąś wewnętrzną blokadę. Zazwyczaj jak chciałam żeby Joy wyżej poskakał to prosiłam Maggie albo Toma. Osobiście nie mogłam tego zrobić, może się bałam.
            Całe towarzystwo, czyli moi przyjaciele, zebrało się przy parkurze i uważnie obserwowali moją rozgrzewkę. Przed skokami, a zwłaszcza tak wysokimi musiałam mieć rozluźnionego i w pełni kontroli konia. Cały czas jeździłam w ustawieniu, od czasu do czasu robiąc żucie z ręki, w kłusie jak i w galopie by sprawdzić jak bardzo może obniżyć głowę. Szło mi dobrze, ale to nie znaczy, że skoki pójdą mi równie dobrze.
            - Zaczynamy od 80 cm, a skończymy na tych twoich 160, inaczej nie skaczę- powiedziałam do blondyny, nie przyjmowałam sprzeciwu.
            Ta jedynie pokiwała głową i wskazała na pierwszą przeszkodę. Spokojnym galopem najechałam na nią, starałam się by wałach cały czas jechał w ustawieniu i z podstawionym zadkiem, na ostatnie 2-3 foule przed skokiem pozwalałam mu podnieść głowę. Pierwszą przeszkodę pokonaliśmy bez żadnego problemu, z niewielkim zapasem, ale wiedziałam, że siwusek umie skakać więcej.
            Nie spodziewałam się, ale Emma ustawiła bardzo ładny parkur, każda kolejna przeszkoda podnosiła się o 10 cm, w sumie 9 przeszkód.  Odległości były dobrze wymierzone i nie było problemu ze skokami. Blondyna aż takim złym jeźdźcem nie jest, tylko myśli, że jest jakieś dziesięć razy lepsza niż naprawdę.
            Wszystkie przeszkody do metra włącznie nie były dla mnie problemem. Skakałam je ostatnio i nie sprawiało to na mnie wrażenia. Przy następnych starałam się bardziej, chciałam by wszystko było jak najlepiej by skoki się udały. Szło mi dobrze, ba bardzo dobrze. Jednak im przeszkody były wyższe tym ja się bardziej bałam i spinałam. Nie mogłam przestać, nie chciałam dać satysfakcji tej blond małpie. Ta cholerna duma mi na to nie pozwalała.
            Jakimś cudem przeżyłam do tych 140 cm, podkreślam jakimś cudem. Kolejny skok był dla mnie okropny, rzuciłam się na szyję, przez co zachwiałam się i straciłam równowagę, odzyskałam ją dopiero jak jechałam na ostatnią przeszkodę. Najwyższą z nich wszystkich i największy strach był właśnie przy niej. To co zrobiłam przerosło wszystkie oczekiwania. Gdyby mój stary trener to zobaczył to na miejscu by mnie zabił.
            Szarpnęłam wałacha za wodzę przed skokiem, wyszłam przed niego i chciałam szybciej skakać. W czasie lotu przestałam trzymać się nogami i wręcz poleciałam ku górze niemalże lewitując nad siodłem. Przy lądowaniu całym ciężarem upadłam na szyję biednego siwuska. To ostatnie zadecydowało o tym czy uda nam się poprawnie wykonać skok.
            Nie udało się. Joy wywrócił się wykonując połowę fikołka, upadłam tuż przy jego grzbiecie. Byłam wstrząśnięta tym co się stało. Nie słyszałam nic poza biciem swojego serca. Na miękkich nogach wstałam i momentalnie moje oczy spojrzały na moje oczko w głowię, syna mojego ukochanego ogiera, na jedyne szczęście, które spotkało mnie w ciągu ostatnich kilku lat. Mój Pride and Joy leżał na ziemi i starał się podnieść, już z daleka widziałam, że boli go przednia noga i to właśnie przez nią nie może się podnieść.
            Moi przyjaciele podbiegli do mnie. Poczułam jak ktoś mnie przytula, trzęsie mną by prawdopodobnie zwrócić na siebie uwagę. Ja jednak nic nie słyszę jedynie patrzę na wałacha. Chłopcy już przy nim byli i pomagali mu się podnieść, a następnie zaprowadzili biedaka prawdopodobnie to boksu.
            Poczułam jak łzy spływają po moim policzku, nie widziałam wyraźnie, czułam się okropnie. Wszystko było przeciwko mnie, w głowie pojawiła mi się myśl:

            Moja głupota mogła go zabić. Nie przeżyłabym tego.

__________________________________________________________
Rozdział pisany na szybko więc mogą być błędy. Starałam się go napisać jak najszybciej, ponieważ nie dodawałam nic od jakiegoś miesiąca, za co bardzo przepraszam. Mam nadzieje, że rozdział się podoba :D 
Doszłam do wniosku, że będę dodawać rozdziały jak coś napiszę więc nigdy nie wiadomo kiedy będzie coś nowego :P