niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 5

            Leżałam w łóżku i myślałam o tym co wydarzyło się dwa dni temu w stajni. Dałam się ponieść emocjom, a to tylko żeby coś udowodnić, nawet nie jestem godna tego by mieć konia. Prędzej moja głupota coś mu zrobi niż razem uda nam się coś osiągnąć.
            Od wypadku w stajni byłam tylko raz, nie było aż tak źle z Joy’em, kuleje, ale nie jest to nic poważnego. Biedak ledwie co chodzi, a ja? Jestem cała i zdrowa, ale to tylko na zewnątrz, w środku jest o wiele gorzej. Wątpię żebym jeszcze kiedyś chciała na nim skoczyć 160. To co się wydarzyło było jedynie znakiem, że on i ja, ale najbardziej ja, nie jesteśmy gotowi na takie wyzwania.
            Zamknęłam oczy gdy naglę usłyszałam dzwonek do drzwi. Super, komuś zachciało się mnie odwiedzić, akurat wtedy gdy wyglądam jak siedem nieszczęść. Powolnym krokiem podeszłam do drzwi, otworzyłam je, a moim oczom ukazał się Tom. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i najzwyczajniej na świecie mnie przytulił. Niczym koala przyczepiłam się do niego, tego mi brakowało. Ostatnio kiedy, bądźmy szczerzy, miałam problemy ze sobą nikt, dosłownie nikt nie zrobił nic tak prostego jak przytulenie mnie. Taki mały gest, a potrafi poprawić humor.
            - Jak się trzymasz krasnoludku?- wyszeptał w moje włosy cały czas mnie przytulając.
            - A jak mam się czuć?- spytałam sarkastycznie.- Mogłam poważnie uszkodzić, a może nawet zabić mojego ukochanego konia.
            - Nie możesz się o to winić- powiedział spokojnie.
            Te słowa nie wiem dlaczego, ale przełamały barierę, którą zbudowałam przez ostatnie dni. Ona powstrzymywała mnie od wybuchnięcia płaczem i krzyczenie na wszystko co wokół mnie.
            Słone łzy niczym potoki zaczęły spływać po moich policzkach, usta wygięły mi się w spory grymas.
            - Jak to nie mogę się o to winić?!- krzyknęłam oburzona.- Gdyby nie moja głupia decyzja nie byłoby problemu! Mogłam jako ta mądrzejsza odmówić temu plastikowi, ale wiesz co!? Moja jakże wielka duma mi na to nie pozwoliła!- na chwilę zaprzestałam krzyków, cała się trzęsłam ze złości, smutku, poczucia winny, tyle negatywnych emocji w tak drobnej osobie jakiej jestem. To mnie przerastało.- Ja dobrze wiem jak to jest stracić kogoś na kim ci zależy i już nigdy nie chce tego przeżywać, to było najgorsze co mnie mogło w życiu spotkać- wyszeptałam te słowa, a następnie usiadłam na podłodze, podwinęłam nogi do klatki piersiowej i objęłam nogi rękoma.
            Lekko zmieszany chłopak usiadł koło mnie i przytulił do siebie. Niczym małe dziecko wypłakiwałam się w jego koszulę.
            - Kiedy Moon zdechł czułam się jakby codziennie mały kawałek mnie umierał- mówiłam cichym głosikiem, nie wiem czy Tom w ogóle słyszał to.- Nikt z mojego otoczenia, rodzice i przyjaciele, nic nie robili by mi pomóc, może nawet nie wiedzieli, że coś jest nie tak- zaśmiałam się niczym chora psychicznie gdy przypomniałam sobie te ostatnie lata.- Moja własna rodzina miała mnie wręcz w dupie, byłam dla nich kulą u nogi. Taka bezbronna i zagubiona Grace jedynie im przeszkadzała. Może nie mówili mi tego otwarcie, ale nie chcieli żebym cały czas z nimi mieszkała. Więc się wyprowadziłam i teraz jestem sama.
            Niestety, ale taka była prawda. Jedynie mojemu kochanemu ogierkowi zależało na mnie, był moim najlepszym terapeutom.
            - Nie jesteś sama- głos Toma usłyszałam dopiero po kilku minutach.- Masz przecież nas, przyjaciół, a my ci zawsze pomożemy.
            Doszłam do wniosku, że to właśnie przez to moje zamykanie się w sobie straciłam wszystkie mi bliskie osoby. Nie przyjmowałam od nich pomocy, której może i nie było za wiele, ale starali się. Teraz wiem, że gdyby to byli moi prawdziwi przyjaciele to by mnie nie zostawili.
            Tym razem mam Toma, Dotty, Maggie i John’a. No i najważniejszego dla mnie Joy’a. Postaram się zrobić wszystko by odbudować nasze relację, które prawdopodobnie zniszczyłam przez wymuszanie na nim rzeczy ponad jego siły. Jednak przez najbliższe tygodnie jest niedysponowany. Biedne nogi muszą się wykurować.
            - Nie smuć się- powiedział Tom gdy zobaczył, że na mojej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia.
            - Ja się nie smucę- wyszeptałam jakbym sama nie wierzyła w te słowa.
            - Mnie nie oszukasz Grace- zdziwiona spojrzałam na niego.- Może inni tego nie widzą, ale jak się uśmiechasz to w twoich oczach i tak widać smutek.
            Nie wiedziałam co powiedzieć, jakby dokładnie ją znał, przez cały ten czas starała się nie pokazywać za bardzo jak mocno boli ją powrót to świata jeździeckiego.
            Można by pomyśleć, że siedzenie z zapłakaną dziewczyną, której każdy włos sterczy w inną stronę i wygląda jak jakaś wiedźma to najnudniejsza rzecz na świecie. Tom jednak nie wydawał się znudzony, cały czas siedział przy mnie i po prostu rozmawiał. Nie pytał się co dwie minuty czy na pewno wszystko jest ze mną OK. Traktował mnie jak każdego innego, a nie jak załamaną dziewczynę i tego właśnie potrzebowałam.
            - Może nie znam się bardzo długo, ale mogę śmiało powiedzieć, że jesteś najlepszym przyjacielem jakiego miałam- mocno przytuliłam się do niego i czułam się, bezpiecznie i dobrze. Od bardzo dawna nie miałam tych odczuć.
            Bennett wyszedł dopiero o 19, czyli siedział ze mną jakieś siedem godzin, był to póki co mój najlepiej spędzony czas w ciągu tych kilku dni. Obiecał mi, że jutro po mnie przyjedzie i razem pojedziemy do stajni.
            Bałam się tam wrócić, w mojej głowie już pojawiały się twarze ludzi kiedy dowiedzą się, że to moja wina iż taki młody koń okulał. Najbardziej jednak nie chciałam żeby zobaczyła mnie Emma, moja duma by ucierpiała gdyby ta blondyna roześmiała mi się prosto w twarz, a to tylko dlatego, że mi się nieudało skoczyć.
            Właśnie, moja głupia duma, która doprowadziła to tego wszystkiego

__________________________________________________________
Długo nie pisałam, ale jakoś nie mogłam dokończyć tego rozdziału. Dzisiaj dopisałam końcówkę, ale naprawdę niewiele i dlatego ten rozdział jest krótki. Mam nadzieje, że się na mnie nie obraziłyście, za tą długo nieobecność.

Ostatnio dość dużo skakałam (przynajmniej jeden plus tej zimy) i oto moje efekty:





i Święty Mikołaj przyniósł nowy kantarek dla osiołka :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzenia świąteczne


Z okazji świąt Bożego Narodzenia moje drogie koniareczki życzę wam dużo szczęścia, fajnych prezentów (może jakiś dla koni), wielu sukcesów w szkole jak i w doskonaleniu swojej techniki jeździeckiej. Żeby wasze marzenia się spełniły.
Szczęśliwego nowego roku, aby sylwester się udał jak najlepiej (bez wielkich szaleństw i pamiętajcie by iść spać po dobranocce).
Czyli ogółem WESOŁYCH ŚWIĄT i SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU życzy wam
Spirit :* :*




Może nie widać nowego rozdziału, ale przyrzekam że pojawi się niedługo. Mam już ¾, mogę wstawić niedokończony, ale to by było nieprofesjonalne :P

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 4

            Spokojnie czyściłam mojego kochanego wałaszka, gdy nagle jakaś tapeciara podeszła do nas i zaczęła suszyć te swoje krzywe, żółte zęby.
            - Będziesz tak tu stać, bo wiesz zaczyna mi przez ciebie brakować świeżego powietrza, wymyłabyś czasem to coś  co nazywasz zębami, a nie całą uwagę poświęcasz „makijażowi”- powiedziałam zgryźliwie.
            Żeby nie było, w stajni byłam od jakiegoś tygodnie i raz na jakiś czas moja „ulubiona przyjaciółka” przychodzi do mnie i rzuca jakieś niezwykle ważne rady. Kilka razy miałam ochotę ją strzelić w łeb, ale byłam niezwykle spokojna. Jednak kiedy już trzeci raz przyszła do mnie w tym samym dniu to nerwy mi puściły.
            - Nie będę się na ciebie złościć, bo przecież jesteśmy przyjaciółkami- wspomniałam już, że Emma naprawdę myśli, że ją lubię?
            - Złotko to moje, oświecę cię- zaczęłam słodko.- Miedzy nami nigdy nie było, nie ma i nie będzie „przyjaźni”, nie jesteś typem człowieka, który lubię.
            Pustak, jak zdrobniale ją nazywam, otworzyła szeroko usta jak i oczy, stała tak chyba z 10 minut patrząc się na mnie. Nie przejmowałam się nią, tylko dalej czyściłam Joy’a. Bardzo dobrze wiedziałam, że zdenerwowałam Emmę, pokazałam jej jedynie jak bardzo ją lubię.
            - Tak ignoruj mnie i zajmij się tą swoją nędzną szkapą- proszę państwa, oto właśnie spadła do najniższego poziomu jaki może być, zaczyna obrażać zwierzęta, brawa dla tej pani. Nie miałam zamiaru reagować na jej zaczepki, aż taka głupia nie jestem żeby dać się wciągnąć w dyskusję z plastikiem.- Oj, zapomniałam, przecież to syn twojego „wielkiego” czempiona. Założę się, że Pride nie skoczy nawet 20 cm. Może z lepszym właścicielem, takim jak ja coś by osiągnął, ale z tobą. Ty nawet swoim poprzednim koniem nie umiałaś się poprawnie zająć i przez ciebie zdechł.
            Powiem to tak, trafiła w mój najczulszy punkt. Mój poprzedni ogier był dosłownie dla mnie oczkiem w głowie. Starałam się dbać o niego najlepiej jak mogłam, ale nie przesadzałam też. Po prostu zachowywałam się jak dbający o swojego konia właściciel. Oskarżenie mnie o taką rzecz było czymś najgorszym.
            Zła spojrzałam jej prosto w oczy.- Tak uważasz?
            - Oczywiście, że tak. Chyba że mi to udowodnisz-w jej tonie można było wyczuć, że była pewna, że nie zrobię tego co zaraz mi przekażę.- Chyba, że wraz z tym mizernym koniem skoczysz 160 cm.
            - On ma dopiero 4 lata, jest za młody by tyle skoczyć- powiedziałam zaniepokojona. Nie jestem aż tak okrutna by kazać mu tyle przeskoczyć.
            - Właśnie upewniłaś mnie w moim przekonaniu, że nie jesteś godna tych swoich wszystkich medali i pucharów, które zdobyłaś. Kto wie, może Joy by ze mną tyle przeskoczył, ale w końcu to nie ja jestem jego właścicielką.
            Oto przykład „najlepszej przyjaciółki”, najpierw taka milutka i kochana, a kiedy przestajecie się lubić to od razu staję się za przeproszeniem zimną suką i zrobi wszystko by ci dokopać. Od psiapsiółek do wrogów w ciągu kilku minut.
            - Moonshadow, to był dopiero piękny i utalentowany koń, a ty go zniszczyłaś- ostatnie słowa wręcz wysyczała prosto w moją twarz.
            Nie wytrzymałam, szybko założyłam siodło, ogłowie, ochraniacze i toczek. Zdjęłam wodzę z szyi wałacha i ruszyłam w stronę wyjścia od stajni. Zatrzymałam się na chwilę by odwrócić się do Emmy i chamsko się uśmiechnąć.
            - Idziesz? Bo w końcu jak mam ci udowodnić kto ma rację i kto jest jednak choć w małym stopniu lepszym jeźdźcem- dumna z siebie wypowiedziałam te słowa.
            Blondynka uradowana wręcz pobiegła za mną. Zgrabnym ruchem wskoczyłam na siwuska przed stajnią i ruszyłam w stronę parkuru. Żaden plastik nie będzie mi mówić jak jeżdżę.
            Kiedy spokojnie stępowałam to Emma zdążyła już obiec całą stajnie by poinformować ich o moich wyczynach. Odkąd przyjechałam do stajni nie skakałam większych przeszkód niż metr, miałam jakąś wewnętrzną blokadę. Zazwyczaj jak chciałam żeby Joy wyżej poskakał to prosiłam Maggie albo Toma. Osobiście nie mogłam tego zrobić, może się bałam.
            Całe towarzystwo, czyli moi przyjaciele, zebrało się przy parkurze i uważnie obserwowali moją rozgrzewkę. Przed skokami, a zwłaszcza tak wysokimi musiałam mieć rozluźnionego i w pełni kontroli konia. Cały czas jeździłam w ustawieniu, od czasu do czasu robiąc żucie z ręki, w kłusie jak i w galopie by sprawdzić jak bardzo może obniżyć głowę. Szło mi dobrze, ale to nie znaczy, że skoki pójdą mi równie dobrze.
            - Zaczynamy od 80 cm, a skończymy na tych twoich 160, inaczej nie skaczę- powiedziałam do blondyny, nie przyjmowałam sprzeciwu.
            Ta jedynie pokiwała głową i wskazała na pierwszą przeszkodę. Spokojnym galopem najechałam na nią, starałam się by wałach cały czas jechał w ustawieniu i z podstawionym zadkiem, na ostatnie 2-3 foule przed skokiem pozwalałam mu podnieść głowę. Pierwszą przeszkodę pokonaliśmy bez żadnego problemu, z niewielkim zapasem, ale wiedziałam, że siwusek umie skakać więcej.
            Nie spodziewałam się, ale Emma ustawiła bardzo ładny parkur, każda kolejna przeszkoda podnosiła się o 10 cm, w sumie 9 przeszkód.  Odległości były dobrze wymierzone i nie było problemu ze skokami. Blondyna aż takim złym jeźdźcem nie jest, tylko myśli, że jest jakieś dziesięć razy lepsza niż naprawdę.
            Wszystkie przeszkody do metra włącznie nie były dla mnie problemem. Skakałam je ostatnio i nie sprawiało to na mnie wrażenia. Przy następnych starałam się bardziej, chciałam by wszystko było jak najlepiej by skoki się udały. Szło mi dobrze, ba bardzo dobrze. Jednak im przeszkody były wyższe tym ja się bardziej bałam i spinałam. Nie mogłam przestać, nie chciałam dać satysfakcji tej blond małpie. Ta cholerna duma mi na to nie pozwalała.
            Jakimś cudem przeżyłam do tych 140 cm, podkreślam jakimś cudem. Kolejny skok był dla mnie okropny, rzuciłam się na szyję, przez co zachwiałam się i straciłam równowagę, odzyskałam ją dopiero jak jechałam na ostatnią przeszkodę. Najwyższą z nich wszystkich i największy strach był właśnie przy niej. To co zrobiłam przerosło wszystkie oczekiwania. Gdyby mój stary trener to zobaczył to na miejscu by mnie zabił.
            Szarpnęłam wałacha za wodzę przed skokiem, wyszłam przed niego i chciałam szybciej skakać. W czasie lotu przestałam trzymać się nogami i wręcz poleciałam ku górze niemalże lewitując nad siodłem. Przy lądowaniu całym ciężarem upadłam na szyję biednego siwuska. To ostatnie zadecydowało o tym czy uda nam się poprawnie wykonać skok.
            Nie udało się. Joy wywrócił się wykonując połowę fikołka, upadłam tuż przy jego grzbiecie. Byłam wstrząśnięta tym co się stało. Nie słyszałam nic poza biciem swojego serca. Na miękkich nogach wstałam i momentalnie moje oczy spojrzały na moje oczko w głowię, syna mojego ukochanego ogiera, na jedyne szczęście, które spotkało mnie w ciągu ostatnich kilku lat. Mój Pride and Joy leżał na ziemi i starał się podnieść, już z daleka widziałam, że boli go przednia noga i to właśnie przez nią nie może się podnieść.
            Moi przyjaciele podbiegli do mnie. Poczułam jak ktoś mnie przytula, trzęsie mną by prawdopodobnie zwrócić na siebie uwagę. Ja jednak nic nie słyszę jedynie patrzę na wałacha. Chłopcy już przy nim byli i pomagali mu się podnieść, a następnie zaprowadzili biedaka prawdopodobnie to boksu.
            Poczułam jak łzy spływają po moim policzku, nie widziałam wyraźnie, czułam się okropnie. Wszystko było przeciwko mnie, w głowie pojawiła mi się myśl:

            Moja głupota mogła go zabić. Nie przeżyłabym tego.

__________________________________________________________
Rozdział pisany na szybko więc mogą być błędy. Starałam się go napisać jak najszybciej, ponieważ nie dodawałam nic od jakiegoś miesiąca, za co bardzo przepraszam. Mam nadzieje, że rozdział się podoba :D 
Doszłam do wniosku, że będę dodawać rozdziały jak coś napiszę więc nigdy nie wiadomo kiedy będzie coś nowego :P

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 3

            Lekko zdenerwowana podpięłam popręg do siodła ujeżdżeniowego, sprawdziłam czy ogłowie jest dobrze zapięte i dopasowane w sam raz do pyszczka wałacha.
            Po raz pierwszy od czterech lat miałam wsiąść na konia, co więcej, na syna mojego dawnego ogiera. Było to dla mnie duże przeżycie i powiem szczerze, że się bałam. A ja zapomniałam o wszystkim? Jak się siedzi na koniu, używa pomocy, jak oddzielić pracę rąk od prac nóg. Tego było tak wiele, a minęło tyle czasu. Nie chciałam żeby pierwsza jazda skończyła się niepowodzeniem, a co gorsza może i upadkiem.
            Energicznie odbiłam się od ziemi i z gracją opadłam na siodło. Delikatnie poklepałam wałacha po szyi i ruszyłam stępem. Póki co jest dobrze. Joy przyjął bardzo dobrze siodło, ogłowię i jeźdźca, tylko problem jest w tym, że jego poprzedni właściciel nie wiedział nic o poprawnym żywieniu, traktowaniu i treningu konia. Siwek miał dobry charakter, szanował człowieka jako przywódcę, zaufanie miał dość średnie, ale co tu się dziwić. Po takim „miłym” traktowaniu to aż szok, że w ogóle jeszcze je ma. Jednak wydawał się spokojny i słuchający, ale co ja mogę wiedzieć. Kiedy ja ostatni raz jeździłam na koniu?
            Stępowałam i stępowałam jakby był to jedyny chód w którym koń może się poruszać. W nim czułam się pewnie. To nie tak, że boje się koni i jazdy konnej. Raczej fakt, że nie jeździłam bardzo dawno mnie przyprawiał o dreszcze.
            - Nie wiem jak ty, ale mi się wydaję, że po 25 minutach stępa możesz już zacząć kłusować- usłyszałam melodyjny głos Tom’a.
            Spiorunowałam go wzrokiem i udawałam, że w ogóle to nie słyszałam. Tak więc Bennett przez cały czas gdy czyściłam siwka truł mi za przeproszeniem cztery litery i mówił mi jak to mu smutno z powodu mojego ogiera. Jeśli się nie mylę to przepraszał mnie ponad pięć razy. Za pierwszym razem już zrozumiałam i dałam mu jasno do zrozumienia, że się nie gniewam.
            - Wiem- powiedziałam do dłuższej chwili ciszy.- Tylko się boje, że zapomniałam o tym jak mam się zachowywać na koniu.
            Co dostałam w odpowiedzi? Śmiech. Normalnie strzelę focha z przytupem, jak taka mała księżniczka.
            - Jak ty, mogłabyś o tym zapomnieć. Przecież byłaś świetna, tego nie zapomina się od tak. Może i wydaje ci się, że nie wiesz jak się jeździ, ale nawet nie próbowałaś, może jest tak samo jak wcześniej.
            Delikatnie uśmiechnęłam się, mruknęłam coś pod nosem i tak jak mnie proszono ruszyłam kłusem. Nie było źle, co do teorii to wszystko pamiętałam, wszystkie te lekcje, które miałam nie przepadły. Wiedziałam na co zwracać najwięcej uwagi.
            Zadziałałam zewnętrzną wodzą i z satysfakcją odkryłam, że wałach niemalże od razu zareagował. Może nie było to od razu przepiękne ustawienie, ale dla mnie już coś. Po kilku kółkach na hali i mniejszych woltach na mojej twarzy pojawił się bardzo durzy uśmiech. Zmieniłam kierunek jazdy i na chwilę przeszłam do stępa.
            - Widzisz? Takich rzeczy się nie zapomina, zwłaszcza jeśli to kiedyś była olbrzymia część naszego życia- zaczął Tom. Pokiwałam głową i podziękowałam mu.
            Muszę przyznać, że sprawiło mi to dużo radości. Ponownie usiąść, te 170 nad ziemią i dawać znaki zwierzęciu, które waży 500 kg. Joy był dokładnie taki sam jak jego ojciec i chyba to w nim najbardziej pokochałam. Wypełniał tą pustkę w moim sercu, która pochłaniała mnie całą i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Po raz pierwszy od czterech lat poczułam przyjemne ciepełko w ciele i mogę spokojnie powiedzieć, że jestem w pełni szczęśliwa.
            - Jakbyś mógł tutaj zostać i ewentualnie mówić jeśli coś robię źle- poprosiłam Tom’a i przepięknie się do niego uśmiechnęłam.
            - To będzie dla mnie zaszczyt- pokłonił mi się na co w odpowiedzi roześmiałam się najgłośniej jak mogłam. Bennett długo nie czekał i do mnie dołączył, miał taki głupkowaty rechot.
            Wczoraj może i miałam mu za złe, że przypomniał mi o Shadow’ie, ale uznałam, że jest nawet fajny. Zebrałam wodzę i ruszyłam kłusem, od czasu do czasu poprawiałam to co było źle, ale narzekać zbytnio nie mogę.
            Po kilkunastu minutach przysiadłam do ćwiczebnego i ruszyłam spokojnym, ale energicznym galopem pod górę. Joy był niemalże idealny, nie rozumiem dlaczego jego poprzedni właściciel tak się nad nim znęcał. Czasem trzeba było poczekać nim się rozluźni i był lepszy w prawo, nie należał do najwygodniejszych koni, trochę bał się różnych rzeczy, ale tak to był dobry.
            Po dwóch okrążeniach zmieniłam kierunek przez lotną zmianę z nogi. Do końca wałach nie miał tego opanowanego, za bardzo podrzucał zadek, jednak da się nad tym popracować. Na pierwszej jeździe postanowiłam go zbytnio nie męczyć, więc po ostatnim galopie zeszłam z siwusa i poluzowałam popręg. Strzemiona podwinęłam i stępowałam z nim w ręku, dla treningu ćwiczyłam zatrzymywanie się i cofanie. Chodziło o to, żeby wałach zwracał na mnie uwagę, nie wchodził na mnie, nie wyprzedzał, trzymał dystans za mną i się mnie słuchał.
            Jak usłyszałam, że oddech już mu się uspokoił podeszłam do Tom’a, który wytrwałe siedział przez mój cały trening i mi pomagał.
            - Muszę ci przyznać, że masz bardzo dobre podejście do koni- powiedział nagle gdy byliśmy już w drodze do stajni.
            - Och, przestań, bo się zarumienię- roześmiana lekko go popchnęłam.
            - Mówię prawdę, jak skończysz trenować z Joy’em i będzie gotowy na zawody to nawet nie wiesz jak dobrze może ci iść. Wyobrażasz to sobie? „Wielki powrót Grace Holmes”- mówił tak rozmarzonym głosem, ze postanowiłam mu nie przeszkadzać.- Mamy mały klub, ale jakoś perfekcyjnie nam nie idzie, a gdyby udało nam się wygrać kilka dość ważnych zawodów to może udałoby się ściągnąć więcej ludzi do naszej stajni…
            - Powtórzę to ostatni raz- przerwałam mu.- Gdybym nie miała Shadow’a za konia nic bym nie osiągnęła i taka świetna nie jestem. Dziękuje i kończę ten temat.
            Byłam trochę przewrażliwiona na ten temat, ale taka prawda. Zatrzymałam się koło boksu wałacha, zdjęłam mu siodło, które powiesiłam na drzwiczkach, następnie ogłowie na specjalnym wieszaczku. Rozłożyłam ręce i dałam wałachowi znak żeby wszedł do boksu. Zamknęłam z nim drzwiczki i odwróciłam się w stronę chłopaka, który chyba nie miał zamiaru mnie opuścić. Westchnęłam przeciągle, odwiesiłam cały sprzęt do siodlarni i jak się okazało Bennett postanowił mnie śledzić niczym mój cień. Lekko zdziwiona spojrzałam na niego, ale postanowiłam tego nie komentować.
            - A ty masz swojego konia?- spytałam, a na jego twarzy pojawił się olbrzymi uśmiech.
            - Tak, chodź pokaże ci- złapał mnie za rękę i niemalże w podskokach ruszył w nieznanym mi kierunku. Nigdy nie byłam w tamtych „rejonach” stajni, bo nie miał po co się tam zapuszczać.
            Zatrzymaliśmy się przed boksem w którym znajdował się gniady koń.
            - To jest Autumn Glory, moja kochana klaczka. Mam ją od dwóch lat i chyba nie wyobrażam sobie życia bez nie.- był taki radosny, wiem o co mu chodziło.
            - To teraz wiesz jak się czułam zanim straciłam mojego ogiera- mruknęłam pod nosem i opuściłam w głowie. Kto by wiedział, że moje oficerki są takie ciekawe?
            Wiedziałam, że chłopak był zmieszanym tą sprawą, machnęłam ręką na znak, że nie musi się przejmować. Podniosłam głowę, a na twarzy pojawił mi się blady uśmiech. Tom uśmiechnął się i zaczął opowiadać mi o swojej piękności. Kiedy o niej opowiadał miał w oczach taki blask i było widać na pierwszy rzut oka, że jest ona całym jego życiem.


__________________________________________________________
Nie bijcie mnie proszę, wiem że rozdział jest nudny, ale tak jakoś wygląda moje pisanie :/
Mogę z góry powiedzieć, że w tym opowiadaniu nie będzie wybuchów, wielu emocji (chociaż kto wie :P) Niestety nie mam też dużo pomysłów, bo jestem ułomnym dzieckiem, ale to już zupełnie coś innego.
W czasie roku szkolnego mogę nie mieć dużo czasu na pisanie rozdziałów i albo będę krótsze albo będę musiała dodawać je rzadziej. Niestety tak się dzieje jak mam co tydzień po 3 sprawdziany i kilka kartkówek, a nie chce mi się powtarzać roku.

Przepraszam, że nie komentuję u was, ale niestety nie mam na to czasu, nawet na przeczytanie. Czasem przeczytam, ale już nie mam siły żeby cokolwiek napisać. Więc nie przejmujcie się moją "nieobecnością", bo ją nadrobię z czasem :D

niedziela, 29 września 2013

Rozdział 2

            Po raz drugi tego dnia zaparkowałam samochodem na parkingu stajennym. Jednak ta wyglądała zupełnie inaczej od poprzedniej. Była średniej wielkości, miała sporawą halę, padoki dla koni, kilka czworoboków i parcour, ale stajnia była tylko jedna i mieściło się tam ok 40 koni. Nie była to stajnia sportowa, ani też typowo rekreacyjna. Na pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo fajną, jednak to się okaże później.
            Wysiadłam z samochodu i ruszyłam do przyczepki. Zauważyłam jakiegoś chłopaka jak idzie w moją stronę.
            - Potrzebujesz pomocy przy wypakowaniu konia?- spytał przyjaźnie.
            W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głowę i weszłam do środka. Gdy już odwiązałam wałacha dałam znać chłopakowi, że może zdjąć drążek, który hamuję siwusa od wyjścia. Gdy już miał drogę wolną, powoli i bez pośpiechu wyprowadziłam Joy’a z przyczepy. Poklepałam go po szyi, zdjęłam mu pośpiesznie ochraniacze transportowe, które rzuciłam do środka samochodu i podeszłam do nieznanej mi osoby, która mi pomagała.
            - Wiesz może gdzie mogę znaleźć kogoś kto zaprowadzi mnie do boksu, który wczoraj załatwiłam?- spytałam. Miałam nadzieje, że nie będę musiała długo czekać, mam dzisiaj jeszcze bardzo dużo do zrobienia.
            - Mogę ci pokazać gdzie ma stać twój koń- odpowiedział uśmiechnięty.- Tom Bennett- uśmiechnięty wyciągnął w moją stronę rękę.
            - Grace Holmes, miło mi.
            - Ja ciebie znam- zdziwiona spojrzałam na niego.
            - To niemożliwe, niedawno się tutaj przeprowadziłam- powiedziałam zmieszana. Pewnie jestem do kogoś podobna, a on najzwyczajniej na świecie się pomylił.
            - Jestem pewny, że cię znam tylko nie pamiętam skąd.
            - Pokażesz mi ten boks, jak ci się przypomni to mnie oświeć, bo ja ciebie na 100% nie znam.
            Tom jedynie kiwnął głową i ruszył w stronę stajni. Przeszliśmy jakąś połowę i naglę Bennett się zatrzymał, ręką wskazał pusty boks ze świeżo pościeloną słomą i dużą ilością siana. Wprowadziłam wałacha, zdjęłam mu kantar, zamknęłam drzwiczki od boksu i powiesiłam jego sprzęt przy boksie.
            Chłopak uparł się, że pokaże mi każdy zakamarek stajni, nie opierałam się, bo kiedyś będę musiała ją poznać. Gdy tylko wpadliśmy na stajennych przekazałam im kartkę gdzie było napisane ile ma dostawać owsa na śniadanie, obiad i kolację. Poinformowałam ich również, że za jakieś dwa dni ma przyjechać musli dla wałacha i je także będzie trzeba mu podawać.
            Gdy wraz z Tomem doszliśmy do czworoboku gdzie była trójka ludzi, dwie na koniach, a jedna wykrzykująca im komendy.
            - Za chwilę poznasz moich przyjaciół- powiedział uradowany Tom i pociągnął mnie za rękę na środek ujeżdżalni. Zatrzymaliśmy się przy blondynce, która z uśmiechem mnie przywitała. Po chwili podjechali do nas dwaj jeźdźcy, chłopak na gniadym koniu, a dziewczyna na siwku.
          Więc blondynka to była Dorothy, ale woli jak się do niej mówi Dotty, szatynka miała na imię Margaret, ale wolała Maggie i na koniec został chłopak o imieniu John. Może zapamiętam jak się nazywają, może.
          - Hej, ja jestem Grace- uśmiechnęłam się do nich i niepewnie pomachałam ręką.
          - Ha, już wiem!- krzyknął nagle Tom. Wszyscy zdziwieni spojrzeli na niego, on jednak ignorując to kontynuował.- Startowałaś w konkursach skokowych. Jakieś 4 lata temu, jeździłaś praktycznie po całym kraju, ty i twój ogier, siwek. Pamiętasz? Zawody juniorów na Hickstead? Zająłem wtedy drugie miejsce, a ty pierwsze. Miałaś świetnego konia. Jak on się nazywał... A tak, Moonshadow. Dobrze wam szło, muszę przyznać. Mam tylko jedno pytanie, co się stało z twoim koniem.
          Dlaczego? Dlaczego musiał mnie pamiętać i przypominać mi o nim.  Łzy zakręciły mi się w oczach, pokręciłam głową i z wyrzutem spojrzałam na Toma. Miałam szczerą nadzieje, że nikt nigdy mnie nie pozna, jakaś świetna to ja nie byłam. Gdyby nie Shadow nie byłoby mnie tam, na tak wysokim poziomie. To wszystko zawdzięczam tylko mu.
          - On zdechł- zaczęłam powoli, a głos lekko mi się łamał.- Gdy był sam na padoku, a ja akurat po niego szłam żeby go wyłapać. Jak zawsze zareagował jedynie na moje gwizdnięcie. Ruszył galopem w moją stronę i nagle padł na ziemie- już nie wytrzymywałam i łzy leciały mi z oczu.- Pobiegłam do niego, wezwałam pomoc, nie miałam zielonego pojęcia co mu się stało. Jednak gdy przybiegłam to było już za późno. Zdechł.
          To wszystko wróciło. W głowie widziałam to tak dokładnie jakby to było wczoraj. Gdy ostatni raz go mogłam pogłaskać, tamtego dnia to był ostatni raz gdy zobaczyłam go jak majestatycznie i z gracją biegnie w moją stronę. Te drobne uszka postawione na sztorc, ogon wysoko podniesiony i radosne rżenie, bo ogier bardzo dobrze wiedział, że mam dla niego marchewkę.
          Przez zapłakane oczy przyjrzałam się wszystkim. Byli zszokowani, a Tom najwyraźniej zmieszany. Nie chciałam im opisywać tego co się działo potem, bo już niczego nie było. Załamałam się, przestałam jeść, nie jeździłam konno, wszystko co mi przypominało o ogierze zamknęłam w piwnicy i nigdy tam nie zaglądałam. Oddzieliłam się od tego co było kiedyś. Przez 4 lata nie zbliżałam się do koni, ani do niczego związanego z tymi zwierzętami. Przez pierwszy rok miałam depresję, nie odzywałam się do nikogo, zamknęłam się w sobie, a dziennie jadłam jedną malutką rzecz.
          - Wiecie co, ja muszę już iść. Było mi miło, ale na mnie pora. Cześć- pośpiesznie rzuciłam im pożegnanie i niemalże pobiegłam do samochodu.
          Wcześniej tylko podeszłam do boksy Joy’a. Uważnie mu się przyjrzałam i głośno westchnęłam. Dlaczego musisz być do niego taki podobny? Tylko utrudniasz mi całą sprawę.
          Pogłaskałam go czulę po szyi i szybkim krokiem ruszyłam w stronę samochodu. Odpaliłam silnik i wyjechałam ze stajni. Mój kierunek, dom. Postanowiłam jedną rzecz, która może mnie dość dużo kosztować, ale mam nadzieje, że będzie tego wartę.

          Powoli i na miękkich nogach zeszłam do piwnicy. Odkręciłam kluczyk w drzwiach i weszłam do środka. Rok temu jak się przeprowadziłam od rodziców wzięłam ze sobą również sprzęt Shadow’a. Nie chciałam go oglądać więc poprosiłam tatę przy przeniósł go tutaj. Dopiero po 4 latach jestem gotowa by na niego spojrzeć.
          Włączyłam światło i uważnie przyjrzałam się mojej „kolekcji”. Zdjęłam pokrowce z siodła skokowego i przejechałam po nim dłonią. Wszystko było zakurzone, ale siodła były w perfekcyjnym stanie. Był olbrzymi plus tego, że Joy jest mniej więcej tego samego wzrostu jakiego był jego ojciec. Nie będę musiała fortuny wydawać na nowe siodła, ochraniacze skokowe i transportowe, ogłowia, czapraki. To sobie zostawiłam. Takie rzeczy jak szczotki, lonża,  kantary i wszystkie moje jeździeckie sprzedałam.
          Jeśli już jutro chcę zacząć coś robić z wałachem to przydałoby się kupić bryczesy, toczek, oficerki, lonżę i masę innych ważnych rzeczy. Wyłączyłam światło w pokoiku i jak najszybciej wyszłam z piwnicy. Złapałam swoją torebkę gdzie miałam portfel, telefon, kluczę do domu i samochodu i tylko to. Jedynie to co potrzebne.
          Pieniądze na to wszystko mam od moich dość bogatych rodziców, którzy zaoferowali mi swój własny dom w wybranym przeze mnie miejscu. Opłacają go również, więc póki co nie mam się co martwić o rachunki. Dostaję od nich również "kieszonkowe", które bądźmy szczerzy, nie jest takie małe. Wystarcza na wszystko co sobie zażyczę, a nawet na konia.
          Żeby nie było, studiuję, ale wzięłam sobie rok wolnego. Kierunek na jakim jestem jest dość prosty, ale bardzo trudno się na niego dostać. Jestem amatorskim fotografem, to była moja odskocznia od tego co się działo w moim życiu. Łapałam aparat i nagle wszystko znikało, ale niestety nie na długo.


_______________________________________________________
Tak jak obiecałam, rozdział pojawił się 29 września :) Trochę późno, ale dosłownie cały dzień spędziłam w stajni i jakoś tak nie było kiedy go dodać.
Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Zawsze możecie pisać w komentarzu co myślicie, że pojawi się w życiu młodej dziewczyny :D Kto wie, może to wykorzystam :P

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 1

            Ten dźwięk.
            Słyszałam go już wiele razy i od pewnego czasu wzbudza we mnie te same emocje, smutek, ból. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyła mężczyznę, który wręcz się znęcał nad koniem. Prawdopodobnie próbował go okiełznać, ale najlepiej mu to nie wychodziło i to z kilku powodów. Był o wiele za duży na biedaka, niezwykle brutalny i nie liczył się z tym co czuł koń.
            Łza zakręciła mi się w oku. Wszystkie wspomnienia wróciły, a ja nie dałam rady ich od siebie odgonić. Dźwięk, który koń wydawał to tylko potęgował. On cierpiał, a ja nie mogłam tego tak zostawić. Prędko wysiadłam z samochodu i ruszyła w stronę mężczyzny, który starał się przepchać konia przez ulicę. Szybko chwyciłam siwka za wodzę i pokazałam mu kierunek w dół. Złapałam mężczyznę za koszulę i przyciągnęłam tak by jego twarz była na poziomie mojej.
            - Nie pozwolę byś tak traktował to biedne zwierzę- powiedziałam oschle
            - Ach tak? Co taka dziewczynka jak ty może mi zrobić- zaśmiał mi się prosto w twarz i uśmiechnął się pogardliwie.
            Cała wrzałam ze wściekłości. Kątem oka spojrzałam na konia i dopiero teraz zobaczyłam w jakim jest stanie. Widoczne ślady krwi po bokach, które świadczyły o nieumiejętnym użyciu ostróg, przerażenie w oczach i lekko zapadnięte plecy od ciężaru jeźdźca. Nie miałabym serca gdybym zostawiła biedaka wraz z tym brutalem. Koń nie wyglądał na jakiegoś złośliwego, ani na dzikiego. Jak zawsze wina leżała po stronie jeźdźca, pewnie nie miał on cierpliwości by bezstresowo wychować zwierzaka.
            - Czy ktoś mówił, że chce ci zrobić krzywkę? Przyszłam tu raczej ci coś zaoferować i wątpię żebyś odrzucił tę propozycję- na chwilę przestałam mówić, a gdy zauważyłam zaciekawienie na jego twarzy kontynuowałam- Kupię od ciebie tego konia i nie będziesz miał już z nim problemu. Zapłacę… Dwanaście tysięcy funtów *– oczy mężczyzny niemalże mu wypadły. Uśmiechnęłam się na taką reakcję.
            - Aż tyle? –spytał zdziwiony.- Za tak młodego konia, który zbyt wiele nie umie?- już otwierałam usta żeby odpowiedzieć gdy naglę krzyknął.- Ależ oczywiście, nie ma problemu. Proszę jutro przyjechać pod ten adres i będziemy mogli porozmawiać o szczegółach.
            Facet uśmiechnął się zadowolony i wręczył mi jakąś wizytówkę stajni sportowej.
            - Mam jeszcze jedną, malutką prośbę. Jeśli mam kupić tego konia to proszę z niego zejść, już go nie męczyć i w ręku zaprowadzić do stajni- zadowolona powiedziałam do mężczyzny. Byłam pewna, że nie odmówi, nie na co dzień dostaję cię takie oferty. Gdy już chciał mi odpowiedzieć podniosłam rękę na znak, żeby nic nie mówił i jak gdyby nigdy nic wróciłam do mojego samochodu. Zapięłam pasy i ruszyłam do domu.
            W czasie drogi ponownie do mnie wróciło to od czego starałam się uciec przez kilka lat. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach rozmazując tusz do rzęs przez co najpewniej wyglądałam jak jakaś panda.
            Jednak był tak podobny do niego, to było wręcz niemożliwe. On był jedyny w swoim rodzaju, a to tylko przypadek, że ten biedak tutaj jest do niego podobny.

            Cała się trzęsłam i to raczej ze strachu niż ze szczęścia. Wjechałam na parking stajenny, zaparkowałam i najszybciej jak mogłam ruszyłam w stronę biura gdzie byłam umówiona z mężczyzną. Poprawiłam torbę na ramieniu i zapukałam do drzwi. Gdy otrzymałam zgodę na wejście niepewnie wkroczyłam do środka, a następnie usiadłam na wskazanym mi miejscu.
            - Dzień dobry, miło cię ponownie cię widzieć- powiedział zadowolony mężczyzna i przyjaźnie się do mnie uśmiechnął.
            - Dzień dobry- odpowiedziałam, a na mojej twarzy pojawił się jedynie grymas.
            - Wcześniej nie miałem okazji się przedstawić, jestem Paul Hill- wyciągnął dłoń i uścisnął moją. Tak jak wypada, również się przedstawiłam.
            - Grace Holmes.
            - Dobrze, przejdźmy do sprawy. Czemu akurat chcesz kupić Pride and Joy, mamy wiele lepszych koni w naszej stajni.
            Czyli zapewne więcej koni tak męczy, a może siwusek jest jedynym nieposłusznym koniem.
            - Już od pierwszego spojrzenia mi się spodobał, a jeśli chodzi o wyszkolenie to…-słowa ledwie przeszły mi przez gardło.- sama go wytrenuję.
            Paul  spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale nic nie odpowiedział. Podał mi jednak paszport wałacha, a następnie umowę kupna konia. Pośpiesznie przeczytałam informację, która znajdowały się dokumentach. Gdy przeniosłam wzrok na paszport moje serce przyśpieszyło.
            To jego syn.
            Powoli przeczytałam jego rodowód kilka razy. Teraz przynajmniej wiem dlaczego jest do niego taki podobny. Jest, ale dość małe, prawdopodobieństwo, że będzie tak dobry i kochany jak jego ojciec. To właśnie mnie popchnęło do tego i byłam pewna tego co robię.
            - Ma bardzo dobry rodowód i prawdopodobnie będzie miał duże sukcesy w sporcie, ale jest dość oporny jeśli chodzi o trening. Nadal nie rozumiem dlaczego on- mężczyzna jakby wpadł w słowotok.
            Zignorowałam go, wyjęłam z torby długopis i podpisałam się pod umową. Oczywiście wcześniej całą ją przeczytałam kilka razy i sprawdziłam czy nie ma żadnego podpunktu, który mi się nie spodoba. Następnie wyjęłam kopertę, najpierw przeliczyłam ile się w niej znajduję i wręczyłam uradowanemu mężczyźnie.
            - Proszę mnie do niego zaprowadzić- uprzejmie zwróciłam się do Paula
            - Ależ oczywiście, nie ma problemu.
            Mężczyzna poderwał się z miejsca i szybko odszedł do drzwi i otworzył je. Spokojnie wstałam aby podążyć za nim. Rozglądałam się po stajni i muszę przyznać, że jest olbrzymia i dość ładna. Przeszliśmy do miejsca gdzie znajdowały się same młode konie. Można było wywnioskować po roku, który widniał na ich tabliczkach przy boksie.
            Wreszcie zatrzymaliśmy się przy jednym. Odwróciłam się i ujrzałam go. Serce nagle mnie ukuło, nogi miałam jak z waty i  czułam się jakbym miała zaraz zemdleć. Podparłam się o boks i uważnie mu się przyjrzałam. Dopiero teraz zauważyłam, że jest niemalże identyczny do niego. Serce coraz szybciej mi biło, a oczy zaczęły piec. Nagle zobaczyłam rękę z uwiązem wyciągniętą w moją stronę. Właśnie kupiłam sobie konia i już pora by go stąd wywieźć. Jednak był mały problem, ochraniacze transportowe. Nie miałam ich, a nie chciałam by coś mu się stało. Dostałam je od mężczyzny, ale musiałam dopłacić. Już nie miałam dosłownie żadnych pieniędzy przy sobie.
            Wyprowadziłam wałacha na dwór, a następnie wprowadziłam do wypożyczonej przyczepy. Nie było najmniejszego problemu z wsiadaniem. Usiadłam za kółkiem mojego samochodu i powoli ruszyłam przed siebie.
            Właśnie zaczęłam nowy rozdział w moim życiu. Jednak miałam tak wiele myśli.
            Czy postąpiłam dobrze? Czy nie dałam się ponieść emocjom? Czy to tylko przez jego ojca?  To co było kiedyś, czy to się powtórzy?  Czy dam radę po tym wszystkim co przeszłam?
            Muszę dać sobie radę. Muszę, dla niego.

 * W przeliczeniu na złotówki to około 60 000 zł.

_______________________________________________________
Oto pojawił się pierwszy rozdział na tym zapewne nudnym blogu. Mam nadzieje, że nie umarliście z nudów podczas czytania rozdziału.
Jeżeli mam być szczera to nie mam zielonego pojęcia co mam zrobić tutaj na blogu. Ogólny zarys mam, ale takim sposobem mam też pomysł na jakieś 5 innych opowiadań.  Nie wiem co mam "wcisnąć" w środek, jakie przygody mają mieć. No, ale póki co mi to nie grozi, bo mam cały zapas rozdziałów :)
Cieszę się również, że spodobał wam się prolog. 
Tak jak wcześniej, nowy rozdział będzie za dwa tygodnie. Do zobaczenia do tego czasu :)