niedziela, 29 września 2013

Rozdział 2

            Po raz drugi tego dnia zaparkowałam samochodem na parkingu stajennym. Jednak ta wyglądała zupełnie inaczej od poprzedniej. Była średniej wielkości, miała sporawą halę, padoki dla koni, kilka czworoboków i parcour, ale stajnia była tylko jedna i mieściło się tam ok 40 koni. Nie była to stajnia sportowa, ani też typowo rekreacyjna. Na pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo fajną, jednak to się okaże później.
            Wysiadłam z samochodu i ruszyłam do przyczepki. Zauważyłam jakiegoś chłopaka jak idzie w moją stronę.
            - Potrzebujesz pomocy przy wypakowaniu konia?- spytał przyjaźnie.
            W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głowę i weszłam do środka. Gdy już odwiązałam wałacha dałam znać chłopakowi, że może zdjąć drążek, który hamuję siwusa od wyjścia. Gdy już miał drogę wolną, powoli i bez pośpiechu wyprowadziłam Joy’a z przyczepy. Poklepałam go po szyi, zdjęłam mu pośpiesznie ochraniacze transportowe, które rzuciłam do środka samochodu i podeszłam do nieznanej mi osoby, która mi pomagała.
            - Wiesz może gdzie mogę znaleźć kogoś kto zaprowadzi mnie do boksu, który wczoraj załatwiłam?- spytałam. Miałam nadzieje, że nie będę musiała długo czekać, mam dzisiaj jeszcze bardzo dużo do zrobienia.
            - Mogę ci pokazać gdzie ma stać twój koń- odpowiedział uśmiechnięty.- Tom Bennett- uśmiechnięty wyciągnął w moją stronę rękę.
            - Grace Holmes, miło mi.
            - Ja ciebie znam- zdziwiona spojrzałam na niego.
            - To niemożliwe, niedawno się tutaj przeprowadziłam- powiedziałam zmieszana. Pewnie jestem do kogoś podobna, a on najzwyczajniej na świecie się pomylił.
            - Jestem pewny, że cię znam tylko nie pamiętam skąd.
            - Pokażesz mi ten boks, jak ci się przypomni to mnie oświeć, bo ja ciebie na 100% nie znam.
            Tom jedynie kiwnął głową i ruszył w stronę stajni. Przeszliśmy jakąś połowę i naglę Bennett się zatrzymał, ręką wskazał pusty boks ze świeżo pościeloną słomą i dużą ilością siana. Wprowadziłam wałacha, zdjęłam mu kantar, zamknęłam drzwiczki od boksu i powiesiłam jego sprzęt przy boksie.
            Chłopak uparł się, że pokaże mi każdy zakamarek stajni, nie opierałam się, bo kiedyś będę musiała ją poznać. Gdy tylko wpadliśmy na stajennych przekazałam im kartkę gdzie było napisane ile ma dostawać owsa na śniadanie, obiad i kolację. Poinformowałam ich również, że za jakieś dwa dni ma przyjechać musli dla wałacha i je także będzie trzeba mu podawać.
            Gdy wraz z Tomem doszliśmy do czworoboku gdzie była trójka ludzi, dwie na koniach, a jedna wykrzykująca im komendy.
            - Za chwilę poznasz moich przyjaciół- powiedział uradowany Tom i pociągnął mnie za rękę na środek ujeżdżalni. Zatrzymaliśmy się przy blondynce, która z uśmiechem mnie przywitała. Po chwili podjechali do nas dwaj jeźdźcy, chłopak na gniadym koniu, a dziewczyna na siwku.
          Więc blondynka to była Dorothy, ale woli jak się do niej mówi Dotty, szatynka miała na imię Margaret, ale wolała Maggie i na koniec został chłopak o imieniu John. Może zapamiętam jak się nazywają, może.
          - Hej, ja jestem Grace- uśmiechnęłam się do nich i niepewnie pomachałam ręką.
          - Ha, już wiem!- krzyknął nagle Tom. Wszyscy zdziwieni spojrzeli na niego, on jednak ignorując to kontynuował.- Startowałaś w konkursach skokowych. Jakieś 4 lata temu, jeździłaś praktycznie po całym kraju, ty i twój ogier, siwek. Pamiętasz? Zawody juniorów na Hickstead? Zająłem wtedy drugie miejsce, a ty pierwsze. Miałaś świetnego konia. Jak on się nazywał... A tak, Moonshadow. Dobrze wam szło, muszę przyznać. Mam tylko jedno pytanie, co się stało z twoim koniem.
          Dlaczego? Dlaczego musiał mnie pamiętać i przypominać mi o nim.  Łzy zakręciły mi się w oczach, pokręciłam głową i z wyrzutem spojrzałam na Toma. Miałam szczerą nadzieje, że nikt nigdy mnie nie pozna, jakaś świetna to ja nie byłam. Gdyby nie Shadow nie byłoby mnie tam, na tak wysokim poziomie. To wszystko zawdzięczam tylko mu.
          - On zdechł- zaczęłam powoli, a głos lekko mi się łamał.- Gdy był sam na padoku, a ja akurat po niego szłam żeby go wyłapać. Jak zawsze zareagował jedynie na moje gwizdnięcie. Ruszył galopem w moją stronę i nagle padł na ziemie- już nie wytrzymywałam i łzy leciały mi z oczu.- Pobiegłam do niego, wezwałam pomoc, nie miałam zielonego pojęcia co mu się stało. Jednak gdy przybiegłam to było już za późno. Zdechł.
          To wszystko wróciło. W głowie widziałam to tak dokładnie jakby to było wczoraj. Gdy ostatni raz go mogłam pogłaskać, tamtego dnia to był ostatni raz gdy zobaczyłam go jak majestatycznie i z gracją biegnie w moją stronę. Te drobne uszka postawione na sztorc, ogon wysoko podniesiony i radosne rżenie, bo ogier bardzo dobrze wiedział, że mam dla niego marchewkę.
          Przez zapłakane oczy przyjrzałam się wszystkim. Byli zszokowani, a Tom najwyraźniej zmieszany. Nie chciałam im opisywać tego co się działo potem, bo już niczego nie było. Załamałam się, przestałam jeść, nie jeździłam konno, wszystko co mi przypominało o ogierze zamknęłam w piwnicy i nigdy tam nie zaglądałam. Oddzieliłam się od tego co było kiedyś. Przez 4 lata nie zbliżałam się do koni, ani do niczego związanego z tymi zwierzętami. Przez pierwszy rok miałam depresję, nie odzywałam się do nikogo, zamknęłam się w sobie, a dziennie jadłam jedną malutką rzecz.
          - Wiecie co, ja muszę już iść. Było mi miło, ale na mnie pora. Cześć- pośpiesznie rzuciłam im pożegnanie i niemalże pobiegłam do samochodu.
          Wcześniej tylko podeszłam do boksy Joy’a. Uważnie mu się przyjrzałam i głośno westchnęłam. Dlaczego musisz być do niego taki podobny? Tylko utrudniasz mi całą sprawę.
          Pogłaskałam go czulę po szyi i szybkim krokiem ruszyłam w stronę samochodu. Odpaliłam silnik i wyjechałam ze stajni. Mój kierunek, dom. Postanowiłam jedną rzecz, która może mnie dość dużo kosztować, ale mam nadzieje, że będzie tego wartę.

          Powoli i na miękkich nogach zeszłam do piwnicy. Odkręciłam kluczyk w drzwiach i weszłam do środka. Rok temu jak się przeprowadziłam od rodziców wzięłam ze sobą również sprzęt Shadow’a. Nie chciałam go oglądać więc poprosiłam tatę przy przeniósł go tutaj. Dopiero po 4 latach jestem gotowa by na niego spojrzeć.
          Włączyłam światło i uważnie przyjrzałam się mojej „kolekcji”. Zdjęłam pokrowce z siodła skokowego i przejechałam po nim dłonią. Wszystko było zakurzone, ale siodła były w perfekcyjnym stanie. Był olbrzymi plus tego, że Joy jest mniej więcej tego samego wzrostu jakiego był jego ojciec. Nie będę musiała fortuny wydawać na nowe siodła, ochraniacze skokowe i transportowe, ogłowia, czapraki. To sobie zostawiłam. Takie rzeczy jak szczotki, lonża,  kantary i wszystkie moje jeździeckie sprzedałam.
          Jeśli już jutro chcę zacząć coś robić z wałachem to przydałoby się kupić bryczesy, toczek, oficerki, lonżę i masę innych ważnych rzeczy. Wyłączyłam światło w pokoiku i jak najszybciej wyszłam z piwnicy. Złapałam swoją torebkę gdzie miałam portfel, telefon, kluczę do domu i samochodu i tylko to. Jedynie to co potrzebne.
          Pieniądze na to wszystko mam od moich dość bogatych rodziców, którzy zaoferowali mi swój własny dom w wybranym przeze mnie miejscu. Opłacają go również, więc póki co nie mam się co martwić o rachunki. Dostaję od nich również "kieszonkowe", które bądźmy szczerzy, nie jest takie małe. Wystarcza na wszystko co sobie zażyczę, a nawet na konia.
          Żeby nie było, studiuję, ale wzięłam sobie rok wolnego. Kierunek na jakim jestem jest dość prosty, ale bardzo trudno się na niego dostać. Jestem amatorskim fotografem, to była moja odskocznia od tego co się działo w moim życiu. Łapałam aparat i nagle wszystko znikało, ale niestety nie na długo.


_______________________________________________________
Tak jak obiecałam, rozdział pojawił się 29 września :) Trochę późno, ale dosłownie cały dzień spędziłam w stajni i jakoś tak nie było kiedy go dodać.
Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Zawsze możecie pisać w komentarzu co myślicie, że pojawi się w życiu młodej dziewczyny :D Kto wie, może to wykorzystam :P

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 1

            Ten dźwięk.
            Słyszałam go już wiele razy i od pewnego czasu wzbudza we mnie te same emocje, smutek, ból. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyła mężczyznę, który wręcz się znęcał nad koniem. Prawdopodobnie próbował go okiełznać, ale najlepiej mu to nie wychodziło i to z kilku powodów. Był o wiele za duży na biedaka, niezwykle brutalny i nie liczył się z tym co czuł koń.
            Łza zakręciła mi się w oku. Wszystkie wspomnienia wróciły, a ja nie dałam rady ich od siebie odgonić. Dźwięk, który koń wydawał to tylko potęgował. On cierpiał, a ja nie mogłam tego tak zostawić. Prędko wysiadłam z samochodu i ruszyła w stronę mężczyzny, który starał się przepchać konia przez ulicę. Szybko chwyciłam siwka za wodzę i pokazałam mu kierunek w dół. Złapałam mężczyznę za koszulę i przyciągnęłam tak by jego twarz była na poziomie mojej.
            - Nie pozwolę byś tak traktował to biedne zwierzę- powiedziałam oschle
            - Ach tak? Co taka dziewczynka jak ty może mi zrobić- zaśmiał mi się prosto w twarz i uśmiechnął się pogardliwie.
            Cała wrzałam ze wściekłości. Kątem oka spojrzałam na konia i dopiero teraz zobaczyłam w jakim jest stanie. Widoczne ślady krwi po bokach, które świadczyły o nieumiejętnym użyciu ostróg, przerażenie w oczach i lekko zapadnięte plecy od ciężaru jeźdźca. Nie miałabym serca gdybym zostawiła biedaka wraz z tym brutalem. Koń nie wyglądał na jakiegoś złośliwego, ani na dzikiego. Jak zawsze wina leżała po stronie jeźdźca, pewnie nie miał on cierpliwości by bezstresowo wychować zwierzaka.
            - Czy ktoś mówił, że chce ci zrobić krzywkę? Przyszłam tu raczej ci coś zaoferować i wątpię żebyś odrzucił tę propozycję- na chwilę przestałam mówić, a gdy zauważyłam zaciekawienie na jego twarzy kontynuowałam- Kupię od ciebie tego konia i nie będziesz miał już z nim problemu. Zapłacę… Dwanaście tysięcy funtów *– oczy mężczyzny niemalże mu wypadły. Uśmiechnęłam się na taką reakcję.
            - Aż tyle? –spytał zdziwiony.- Za tak młodego konia, który zbyt wiele nie umie?- już otwierałam usta żeby odpowiedzieć gdy naglę krzyknął.- Ależ oczywiście, nie ma problemu. Proszę jutro przyjechać pod ten adres i będziemy mogli porozmawiać o szczegółach.
            Facet uśmiechnął się zadowolony i wręczył mi jakąś wizytówkę stajni sportowej.
            - Mam jeszcze jedną, malutką prośbę. Jeśli mam kupić tego konia to proszę z niego zejść, już go nie męczyć i w ręku zaprowadzić do stajni- zadowolona powiedziałam do mężczyzny. Byłam pewna, że nie odmówi, nie na co dzień dostaję cię takie oferty. Gdy już chciał mi odpowiedzieć podniosłam rękę na znak, żeby nic nie mówił i jak gdyby nigdy nic wróciłam do mojego samochodu. Zapięłam pasy i ruszyłam do domu.
            W czasie drogi ponownie do mnie wróciło to od czego starałam się uciec przez kilka lat. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach rozmazując tusz do rzęs przez co najpewniej wyglądałam jak jakaś panda.
            Jednak był tak podobny do niego, to było wręcz niemożliwe. On był jedyny w swoim rodzaju, a to tylko przypadek, że ten biedak tutaj jest do niego podobny.

            Cała się trzęsłam i to raczej ze strachu niż ze szczęścia. Wjechałam na parking stajenny, zaparkowałam i najszybciej jak mogłam ruszyłam w stronę biura gdzie byłam umówiona z mężczyzną. Poprawiłam torbę na ramieniu i zapukałam do drzwi. Gdy otrzymałam zgodę na wejście niepewnie wkroczyłam do środka, a następnie usiadłam na wskazanym mi miejscu.
            - Dzień dobry, miło cię ponownie cię widzieć- powiedział zadowolony mężczyzna i przyjaźnie się do mnie uśmiechnął.
            - Dzień dobry- odpowiedziałam, a na mojej twarzy pojawił się jedynie grymas.
            - Wcześniej nie miałem okazji się przedstawić, jestem Paul Hill- wyciągnął dłoń i uścisnął moją. Tak jak wypada, również się przedstawiłam.
            - Grace Holmes.
            - Dobrze, przejdźmy do sprawy. Czemu akurat chcesz kupić Pride and Joy, mamy wiele lepszych koni w naszej stajni.
            Czyli zapewne więcej koni tak męczy, a może siwusek jest jedynym nieposłusznym koniem.
            - Już od pierwszego spojrzenia mi się spodobał, a jeśli chodzi o wyszkolenie to…-słowa ledwie przeszły mi przez gardło.- sama go wytrenuję.
            Paul  spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale nic nie odpowiedział. Podał mi jednak paszport wałacha, a następnie umowę kupna konia. Pośpiesznie przeczytałam informację, która znajdowały się dokumentach. Gdy przeniosłam wzrok na paszport moje serce przyśpieszyło.
            To jego syn.
            Powoli przeczytałam jego rodowód kilka razy. Teraz przynajmniej wiem dlaczego jest do niego taki podobny. Jest, ale dość małe, prawdopodobieństwo, że będzie tak dobry i kochany jak jego ojciec. To właśnie mnie popchnęło do tego i byłam pewna tego co robię.
            - Ma bardzo dobry rodowód i prawdopodobnie będzie miał duże sukcesy w sporcie, ale jest dość oporny jeśli chodzi o trening. Nadal nie rozumiem dlaczego on- mężczyzna jakby wpadł w słowotok.
            Zignorowałam go, wyjęłam z torby długopis i podpisałam się pod umową. Oczywiście wcześniej całą ją przeczytałam kilka razy i sprawdziłam czy nie ma żadnego podpunktu, który mi się nie spodoba. Następnie wyjęłam kopertę, najpierw przeliczyłam ile się w niej znajduję i wręczyłam uradowanemu mężczyźnie.
            - Proszę mnie do niego zaprowadzić- uprzejmie zwróciłam się do Paula
            - Ależ oczywiście, nie ma problemu.
            Mężczyzna poderwał się z miejsca i szybko odszedł do drzwi i otworzył je. Spokojnie wstałam aby podążyć za nim. Rozglądałam się po stajni i muszę przyznać, że jest olbrzymia i dość ładna. Przeszliśmy do miejsca gdzie znajdowały się same młode konie. Można było wywnioskować po roku, który widniał na ich tabliczkach przy boksie.
            Wreszcie zatrzymaliśmy się przy jednym. Odwróciłam się i ujrzałam go. Serce nagle mnie ukuło, nogi miałam jak z waty i  czułam się jakbym miała zaraz zemdleć. Podparłam się o boks i uważnie mu się przyjrzałam. Dopiero teraz zauważyłam, że jest niemalże identyczny do niego. Serce coraz szybciej mi biło, a oczy zaczęły piec. Nagle zobaczyłam rękę z uwiązem wyciągniętą w moją stronę. Właśnie kupiłam sobie konia i już pora by go stąd wywieźć. Jednak był mały problem, ochraniacze transportowe. Nie miałam ich, a nie chciałam by coś mu się stało. Dostałam je od mężczyzny, ale musiałam dopłacić. Już nie miałam dosłownie żadnych pieniędzy przy sobie.
            Wyprowadziłam wałacha na dwór, a następnie wprowadziłam do wypożyczonej przyczepy. Nie było najmniejszego problemu z wsiadaniem. Usiadłam za kółkiem mojego samochodu i powoli ruszyłam przed siebie.
            Właśnie zaczęłam nowy rozdział w moim życiu. Jednak miałam tak wiele myśli.
            Czy postąpiłam dobrze? Czy nie dałam się ponieść emocjom? Czy to tylko przez jego ojca?  To co było kiedyś, czy to się powtórzy?  Czy dam radę po tym wszystkim co przeszłam?
            Muszę dać sobie radę. Muszę, dla niego.

 * W przeliczeniu na złotówki to około 60 000 zł.

_______________________________________________________
Oto pojawił się pierwszy rozdział na tym zapewne nudnym blogu. Mam nadzieje, że nie umarliście z nudów podczas czytania rozdziału.
Jeżeli mam być szczera to nie mam zielonego pojęcia co mam zrobić tutaj na blogu. Ogólny zarys mam, ale takim sposobem mam też pomysł na jakieś 5 innych opowiadań.  Nie wiem co mam "wcisnąć" w środek, jakie przygody mają mieć. No, ale póki co mi to nie grozi, bo mam cały zapas rozdziałów :)
Cieszę się również, że spodobał wam się prolog. 
Tak jak wcześniej, nowy rozdział będzie za dwa tygodnie. Do zobaczenia do tego czasu :)